Nie jest tajemnicą, że ludzie zachowują się inaczej gdy są sami (lub z ludźmi, którym ufają i przy których swobodnie wypowiadają własne zdanie), niż gdy są w grupie, z którą nie mają do czynienia na co dzień. Myślę, że każdy może to zaobserwować choćby na swoim przykładzie. Z pewnością wynika to z obawy, że grupa może nam potencjalnie w jakiś sposób zaszkodzić. Grunt nie jest dobrze zbadany, więc zabezpieczamy się przed nieprzyjemnościami, które mogą nas spotkać, jeśli przeciwstawimy się większości. Jest w nas obawa, że zostaniemy sami ze swoimi poglądami, które głośno wypowiedzieliśmy.

Bardzo często takie odrzucenie własnych wartości na rzecz czegoś, z czym tak naprawdę się nie zgadzamy, ale dzięki czemu zyskujemy poczucie bezpieczeństwa, wydaje nam się atrakcyjniejsze niż wyrażenie siebie i swojego zdania, które może zrobić z nas „odludków”. Ale czy rzeczywiście więcej zyskujemy, unikając „guza”, czy może tak naprawdę nie daje to nam nic poza poczuciem przynależności do grupy?

Z pewnością ten problem dotyczy większości z nas. Zaryzykowałabym, twierdząc, że w każdej grupie pozornie zgodnej, mniej więcej połowa ma swoje własne zdanie na dany temat, po prostu obawia się niepopularności swojej opinii. Ludzie są istotami stadnymi, to naturalne, że poszukują poczucia bezpieczeństwa w ramionach innych. To jest wpisane w nasze DNA, lgniemy do większości, wtedy łatwiej schronić się przed drapieżnikiem. Dlatego boimy się porzucenia, wydaje nam się, że sami sobie nie poradzimy. W czasach obecnych ta obawa wciąż nam towarzyszy. Łatwiej wyznawać czyjeś wartości będąc pozornie chronionym, niż wyznawać własne, ryzykując pożarcie przez większość.
Ale przyjrzyjmy się minusom takiego stanu rzeczy.

Po pierwsze, poczucie niezgodności z samym sobą, towarzyszące jednym bardziej niż innym, ale mimo wszystko zapewne każdy w jakimś stopniu je odczuwa. Jak czujemy się ze sobą, kiedy nie umiemy wyrazić własnego zdania? Nasze poczucie własnej wartości na tym cierpi, mimo że nie robimy tego, żeby sobie zaszkodzić, a właśnie pomóc. Wydaje mi się też, że u niektórych osób może to wynikać właśnie z chęci utrzymania akceptacji siebie na dobrym poziomie, myślą, że nie poradzą sobie z tak dużym ciosem wycelowanym w ich myśli o sobie samych, jak niezrozumienie przez innych i poczucie odstawania od grupy (czują się, tak jakby odstawali od normy). Czym są dla nas nasze wartości, gdy odrzucamy je, żeby tylko poczuć się równi z innymi?

A może jest coś istotnego w naszym widzeniu świata, co miałoby potencjał do dokonywania zmian w myśleniu innych, sprawiłoby, że ludzie zobaczyliby problem z innej perspektywy. Nawet jeśli nasze poglądy nie zaprowadzą zmian w świecie, to być może sprawią, że ktoś będzie miał większą świadomość. Może pomogą innym ludziom? Myślę, że nawet jeśli pomogą jednej osobie, będzie warto. I zaryzykowałabym, twierdząc, że takie niepopularne opinie bardzo często są mądrzejsze i bardziej twórcze od tych typowych. Tak więc moim zdaniem warto je wypowiadać, nawet jeśli wydaje się to ryzykowne. Wielu ludzi myśli, że przez to poczują się dziwni i niepasujący, ale moim zdaniem jest to cegiełka do większej świadomości i pewności siebie, nawet jeśli to dla nas niewygodne.

Dlatego uważam, że społeczeństwo lub niektóre jednostki mogą ucierpieć na tym, że skrywamy swoje prawdziwe uczucia. Gdybyśmy mówili otwarcie, co sądzimy, ktoś mógłby poczuć się lepiej – poczułby, że nie jest sam ze swoim niestandardowym punktem widzenia. I nie chodzi mi o to, żeby na siłę kłócić się z tym, co popularne. Jeśli mamy okazję i czujemy, że boli nas udawanie kogoś, kim nie jesteśmy, to właśnie wtedy powinniśmy zareagować, bo możliwe, że nie reagując, tak naprawdę skrzywdzimy siebie i zabijemy swój potencjał.

Bardzo często spotykamy się z tym na co dzień, możemy obserwować przykłady takiego zachowania w praktycznie każdej sytuacji społecznej. Co ciekawe, wielu ludzi zachowuje się kompletnie inaczej w takich warunkach, niż gdy są swobodni i nie czują zagrożenia, nie myślą o zasadach i nic nie hamuje ich w wyrażaniu siebie. Przykład, który od razu przyszedł mi do głowy i myślę, że dobrze obrazuje zagadnienie to zachowanie uczniów w liceum (a jeszcze bardziej w gimnazjum).

Załóżmy, że ktoś jest gnębiony w klasie. Ilu osobom tak naprawdę podoba się traktowanie w ten sposób kolegi? Myślę, a przynajmniej mam nadzieję, że niewielu. Jednak nikt nie ma odwagi się przeciwstawić, bo może zostać odrzucony przez grupę i boi się, że czeka go taki sam los jak tego nieszczęśnika, za którym miałby się wstawić. Stawka jest wysoka, bo chodzi o dobro kolegi, pokazanie mu, że komuś na nim zależy oraz zmniejszenie jego psychicznego urazu. I wiem też, że mobbing jest sprzeczny z wartościami wielu ludzi, dlaczego więc tak rzadko wstawiamy się za tym, co słuszne? Za bardzo się boimy. Niepopularności – jest dla nas tak straszna.

Paradoksalnie bardziej przerażające jest to, że tak mało z nas reaguje. A nawet niektórzy uczestniczą w prześladowaniu, bo pragną się wpasować. Pewnie tak często zdarza się to w szkołach, bo młodzi ludzie nie mają jeszcze wypracowanego poczucia własnej wartości i starają się je zdobyć kosztem innym. Stąd też brak reakcji na widok tak koszmarnych czynów.

Ten przykład jest dość drastyczny, nie zawsze chodzi o rzeczy aż tak ważne, ale jeśli są ważne dla nas, to nigdy nie dajmy się większości. Nie warto.